Za nami, mam nadzieję, zima, a co za tym idzie – wszelkie choroby, infekcje i przeziębienia. Toleruję jedynie „naząbkowy” katar Córki. Mamy za sobą tegoroczną najważniejszą transakcję: kupiliśmy mieszkanie, większe, ładniejsze i w zupełnie nowym miejscu. Przed nami generalny remont. I tu zaczynają się schody… Musimy znaleźć solidną ekipę remontową, najlepiej za rozsądne pieniądze, których i tak zbyt wiele nie mamy. Trzeba zaplanować wygląd oraz wystrój poszczególnych pomieszczeń, w tym strategicznych: kuchni i łazienki. Niby na rynku tylu producentów glazury i terakoty, a mnie jakoś nic nie podchodzi… Okazuje się, że nici z moich łazienkowych koncepcji nazwanych roboczo:
1. Francuska elegancja;
2. Wiśnia w czekoladzie;
3. Zimowy sad.
Żadna fabryka nie wytwarza takich zestawów kolorystycznych L Do diaska, przecież nie jestem jakimś dizajnerem wyprzedzającym trendy! Nie chcę żadnych roślinnych wzorów, kwiatków, listków: żadnej fauny i flory.
Naprawdę na myśl przychodzi mi niedoceniany przez swoich współczesnych Norwid – nikt nie rozumiał jego twórczości. Czy naprawdę oczekuję zbyt wiele? Dlaczego do białych i czerwonych płytek nie można dopasować granatu? Wszyscy producenci nagle rzucili się na biel-czerwień-czerń. A ten czerwony, pożal się Boże: jakiś ceglasty, bordo, wpadający w pomarańcz… Karmin, karmin prawdziwy potrzebny! Owszem, mogę podobierać różne płytki, ale przecież muszą zgadzać się rozmiary i choć trochę faktura. W doborze barw nie ufam Internetowi. W salonie wybrałam trzy kolory płytek do kuchni, przezornie spisując ich fabryczne oznaczenia – i co się okazało gdy zerknęłam do laptopa? Że to róż!!! W dodatku nawet nie pudrowy, tylko klasyczny majtkowy – bleeee.
Dobrze, że wygląd kuchni wstępnie obgadany i kolorystyka zaakceptowana przez rodzinkę, choć niewykluczone, że coś zmienimy J